czwartek, 28 stycznia 2016

Wystawione oceny.

Koniec semestru. Ocenianie półroczne zakończone.
Już kiedyś pisałam, że siostry, a jakby każda z innego gniazda. Każda ma inne ambicje, pasje, podejście do zdobywania wiedzy. Na szczęście żadna nie jest kujonem w złym tego słowa znaczeniu, tzn. nie płacze przez ocenę, nie wymusza na nauczycielach, nie jest nielubiana. I think so.

I tak najstarsza, ma lekkie podejście do ocen. Jest w gimnazjum. Oceny poleciały w dół. Jeszcze rok temu miałabym z tym problem. Zależało mi, żeby jednak oceny były co najmniej dobre. Przewartościowałam to, kiedy stresowała się tym, szkołą ogólnie. Dalej się stresuje, ale ocenami już nie. Wiele rozmów temu towarzyszyło. Że można poprawić, że ocena to nie wszystko, że trzeba się uczyć, ale nie dla ocen, itp. No wszystko fajnie, ale kiedy mówi mi: Mamo, wiesz jak się strasznie cieszę! Dostałam tróję z chemii! No to ja mam zong. Mówię: No, ok, ale czy nie można spróbować lepiej, na czwórkę na przykład? Dziecko: Przecież trójka to dobra ocena, sama mówiłaś. No i mam co chciałam...

Córka średnia, to zamieniona w szpitalu chyba została. Czwarta klasa. Średnia powyżej 5. Zdyscyplinowana, ambitna, dąży do swoich ustalonych celów. Nie wiem, kiedy ona ma czas na naukę, bo 3 razy tygodniu ma 8 godzin tańca w sumie, dodatkowy angielski i jeszcze zajęcia wokalne! Córko, szacun!

No, moje trzecie dziewczę to charakterne jest! Ma ocenę opisową, bo to dopiero druga klasa. A tam, między innymi: Często, głośno wyraża swoje negatywne emocje, jest kłótliwa i nieustępliwa. (Z tą kłótliwą to bym polemizowała, ale to subiektywna ocena pani nauczycielki jest!) Lubi przewodzić w grupie. (!) Często nie ćwiczy na wf, choć jest niezwykle sprawna i gibka. (Bo jej się nie chciało, a pani sobie na to pozwalała. Ja sobie radzę w domu, pani powinna w szkole, czyż nie?)

No i tak sytuacja na pierwszy semestr się przedstawia.
Ja często wspominam swoją szkołę, kolegów, nauczycieli i potwierdza się, że OCENY nie mają absolutnie żadnego znaczenia! (Chyba, że ktoś na medycynę startuje, czy też inne prawo, to kierunkowe pewnie istotne! Ale moim babom do studiów jeszcze daaaaaleko!)

wtorek, 12 stycznia 2016

Gorzko-gorzki.

Ubezwłasnowolniona. Tak się czuję. Tak mam. Dziś to nazwałam.
Nie mam na to wpływu, bo wolności pełnej nie ma żaden rodzic, a rodzic dziecka przewlekle chorego, czy jak zwał tak zwał, nie ma wolności wcale.
Każdy rodzic przy zdrowych zmysłach, nie będzie już prowadził takiego trybu życia jak przed pojawieniem się ba...ups, pociech. Nie znaczy to jednak, że nie można marzyć i dążyć do ich spełnienia. Nawet można pasje realizować i być zwyczajnie szczęśliwym. Serio.
Ubezwłasnowolniona, czyli uwięziona, zależna od kogoś, czegoś. Ja podwójnie, bo jako matka i jako matka chorej córki. Zależna jestem od jej choroby, która przybiera różne formy, raz łagodne, raz bólowe, raz senne. Od wizyt u lekarzy, od terminów pobytów w szpitalach, od badań. Całe życie kręci się wokół niej (choroby). I to mnie wkurza. Najgorsze, że przez to wkurzam się też na Hanię. Wiem, jestem przypadkiem do terapii. Na szczęście jestem rodzicem z refleksją i gdy mój poziom złości osiąga zawyżony poziom, zawsze potem przepraszam Hanię i tłumaczę jej, że to nie na nią się wściekam, tylko na tą paskudę, która się w niej zagnieździła.
Ech.
Najgorsze uczucie, które temu wszystkiemu towarzyszy, to niemoc, bezsilność. Czasami nie jestem w stanie ukoić jej bólu. To mnie wkurza najbardziej! Dlaczego nie ma lekarstwa na stres, na nerwobóle, na życie, na szkołę, na głupie koleżanki w wieku nastoletnim, na wzrost, na strach? Paracetamol nie ze wszystkim sobie radzi, niestety.
A do tej całej chorej sytuacji muszę być dzielna, obeznana biegle w medycynie, spokojna, radosna, uśmiechnięta, stanowcza, wymagająca, i takie tam, jak każdy. Tylko, że czasami jest mi cholernie ciężko być dzielną i uśmiechniętą. Gdy dzwoni ze szkoły i skarży się na ból. Ból, który zna, czyli "nie panikujemy", jak mam ją uspokoić, koić przez telefon? Muszę stanowczo! Dasz radę, mówię, oddychaj, zaraz Ci przejdzie, nie panikuj, będzie dobrze, weź ibuprom! Matka roku, kurde... Wiem, że inna matka pojechałaby po dziecko, zabrałaby ze szkoły do lekarza. Ale ja nie czuję się złą matką, myślę, że może otoczenie, zwłaszcza szkolne może tak mnie postrzegać. Nie wiedzą jednak, że już gnałam z Hanią, która butów nie zdążyła ubrać, w skarpetach ją wiozłam do lekarza, do szpitala, i wielokrotnie potwierdzali, że to nerwobóle. Cholerne nerwobóle! Stres pieprzony!
Sama pamiętam, gdy miałam 12 lat przeżywałam stresy tak jak ona. Tyle, że Hania ma chore serce... Jak tłumaczyć jej, że na prawdziwą przyjaźń przyjdzie czas, gdy przebywa pośród dziewczyn, które między sobą się przyjaźnią, na miłość tym bardziej? Jak niwelować stres szkolny? Robię co mogę, w tym moim osobistym więzieniu.
Na szczęście jest coś, co daje jej pełne szczęście, radość! To muzyka, jej muzyka, śpiew, ludzie z którymi wspólnie realizuje tę pasję. Cieszy mnie to, bo wtedy zapomina o chorobie i daje czadu! Moja Gwiazda!
Najjaśniejsza ze wszystkich, gdy błyszczy na scenie!


Mam jedno marzenie. Tak na nowy rok.
Być więźniem miłości w zdrowej rodzinie.
...