czwartek, 2 czerwca 2016

W hołdzie rodzicom uzdolnionych dzieci.

Tak to jest, że zostałam obdarzona 3 talentami, które przyszły na świat razem z moimi córkami. Cieszę się, że zostały wcześnie odkryte, dzięki czemu od najmłodszych lat mogą realizować swoje pasje.

Najstarsza śpiewa z coraz większymi sukcesami- ten rok był bardzo obfity w nagrody, a chyba najważniejsza z nich to kwalifikacja do finału konkursu "Wygraj sukces". Finał 09.06.16r.- trzymać kciuki, proszę :)
Średnia tańczy w dużej formacji disco, street dance, show dance- Pech Opole. Wytańcowali w tym roku Mistrzostwa Polski i na Mistrzostwa Świata jadą na Sardynię. OMG! Dziecko także umuzykalnione, śpiewa, ale myślę, że najlepiej się w tańcu odnajduje.
No i ostatnie multitalencie!!! Śpiewa, tańczy (w tym samym zespole, co średnia), recytuje, konferansuje, aktorzy- no multikulti :) I też z sukcesami! W tym roku dojrzała do śpiewania na scenie i z konkursów z medalami wraca!

A co ze mną?
Śpiewam w samochodzie, tańczę na imprezach, recytowałam jak byłam mała, legginsy zszywam...bo muszę, nie dziergam, nie szydełkuję. Ale może chciałabym jakąś pasję rozwijać? Może akurat drzemie we mnie talent baletnicy? Za późno? No to może chociaż grać na czymś?Hmm...

Niestety. Jak się ma 3 talenta w domu, to ktoś musi robić za szofera, menagera, stylistę, fryzjera. Jeżdżę ciągle, kuce zaczesuję, sukienki prasuję, czasem i do fryzjera zawożę. I czego mi brakuje?
C Z A S U!!!

Kalendarz zapisany z góry do dołu, pomiędzy występami, jeszcze gdzieś upchnąć lekarza, imprezy urodzinowe (wszystkie 3 maj i czerwiec, no + moja), urodziny koleżanek, rocznicę komunii, eskaes, angielski. Ja też mam terminy. 2. Fryzjer i kosmetyczka. Udało się logistycznie plan na czerwiec ustalić! Wow! Brawo ja!!!

Rodzice Multitalentów!
Solidaryzuję się z Wami, trzymam kciuki za Waszą pamięć, logistykę, sprawne szybkie auto, brak korków, wygospodarowanie czasu dla siebie!

I jak to wczoraj wyczytałam, utrzymanie 3 dzieci  do 18 roku życia kosztuje coś ok. 400 tys. zł, także tego, może chociaż niech w nagrodach rzeczowych nam to wynagrodzą! Tylko po co mi 15-te słuchawki? Allegro?

:)

piątek, 8 kwietnia 2016

Co za dzień.

Kiedy jest taki dzień jak dziś, że od świtu się wszystko wali, zawsze chwytam się ostatniego, cienkiego jak pajęcza nić, tchnienia nadziei. To pomaga utrzymać równowagę, skorygować rzeczywistość, opamiętać się i nie panikować.
Mój mąż przeciwnie.
Nad ranem, przed 5.00 obudziło mnie głuche charczenie, przeplatane nieudolnym kasłaniem. Wstałam spanikowana. Lecę, a moja Hania (o ogromnym sercu) nie umie się wykrztusić, nie umie złapać tchu, masakra. Usta sine. Oczy przerażone. Uspokoiliśmy ją. Zasnęła.
Zegarek zadzwonił o 6.20. Budzę ją. Jak Haniu, pytam. Dobrze, tylko gardło dziwnie boli, odpowiedziała. DECYZJA?!
Mąż: Od razu do szpitala, to na pewno zapalenie płuc!!!
Ja z nadzieją w sercu: Poczekaj, zobaczymy, co sama powie.
M.: Ona jest najważniejsza, trzeba do szpitala!!!
Myślę, tak, wiadomo, że jest jedną z czworga najważniejszych ludzi na świecie, ale...spokojnie, myślę, widzę po niej, że jest dobrze, oddycha, gorączki nie ma, no kaszel jest, ale kiedy ona nie kaszle?zawsze!
J.: Haniu, nauczyłaś się wczoraj na sprawdzian, to może szkoda nie iść, zwłaszcza, że dużo masz zaległości. Jak wrócę, to pojedziemy do lekarza.
H.: Dobrze.

Dzisiejszy dzień trwa. Pojechali do szkoły. Patrzę, Hani plecak stoi w przedpokoju. Lecę w piżamie, po schodach na dół, pojechali, nie ma ich na horyzoncie. Dzwonię do męża, nie odbiera, no pięknie! Po 5 minut wrócił, zabrał plecak, pojechał.

A dzień trwa. Wykonałam ponad 30 połączeń, żeby umówić się na przegląd USG w 2017 roku!!! Nie dodzwoniłam się! Dodam, że to gabinet PRYWATNY!
Żalę się przyjaciółce w telefon, co za dzień?!?!

Nadal trwa. Przyjaciółka oddzwania, że w tym PRYWATNYM gabinecie jest właśnie jej siostra, bo też nie mogła się dodzwonić i niesiona nerwem, żeby nie powiedzieć wk....em pofatygowała się osobiście. No i mnie umówiła, kochana... Zdarzyła się jedna pozytywna rzecz! Wow!
Dzwonię do lekarza, tego od Hani, przekonana, że ma popołudniowy dyżur, no nie, jest do 13.00! Siet! W te pędy 30 km zasuwam, gnam właściwie po dziecko do szkoły, jest, wsiadła, lecimy, patrzę doktor idzie, wołam: panie doktorze? przyjmie nas pan jeszcze? Tak, czekam na Was! Szybko! Osłuchał, i powiada, że oskrzela, płuca czyste, zalega wydzielina, którą musi odkrztuszać, stąd ta akcja poranna. Uf. Zawiozłam ją jeszcze do szkoły, żeby na 7 lekcji napisała zaległe kartkówki. Wiem, matka roku!

W między czasie telefon z Zabrza. Pani doktor nasza przekochana pyta, czy możemy być w poniedziałek rano w klinice, bo chcą dosłownie jedno badanie pobrać, a jest bardzo ważne. No, wiadomo, będziemy. Trzeba tylko TROCHĘ spraw poodkręcać!

Dzień trwa, ale na szczęście się kończy!

Cieszy mnie perspektywa jutra! Mąż jedyny mój ma urodziny, które będziemy świętować na urodzinach koleżanki :) Beza na tort się kręci, humor wrócił.
PIĄTEK!!!PIĄTECZEK!!!PIĄTUNIO!!!


niedziela, 13 marca 2016

Matka z córką w szpitalu.

Nie będzie smutno i patetycznie, nie bójcie się :) Jesteśmy przywyknięte, a miejsce, gdzie się relaksujemy jest mega przyjazne matce i pacholęciu.
No, jest jeden minus- obiady, ale to nie wina szpitala, tylko firmy cateringowej, która panoszy się w całej Polsce, nawet w szkole moich dzieci, o zgrozo! Nie jestem wybredna, po dzieciach zjadam resztki, a w szpitalach całe obiady, bo córka ma wysublimowany apetyt (dzisiaj muszę gnać po jakiś dobry makaron najlepiej ze szpinakiem ofcourse!). No, nie jestem wybredna jak nadmieniłam, ale piątkowy obiad nawet we mnie spowodował ciarki na plecach. Zupa jak zwykle posiada smak tylko w nazwie, bo zawsze smakuje tak samo. Za to drugie było przebojem, żałuję, że zdjęcia nie zrobiłam, teraz zawsze w pogotowiu będę miała telefon, żeby upamiętnić te niezapomniane wrażenia estetyczne. Otóż: ziemniaki tłuczone pastewne, rozgotowana marchewka na ciepło, jajo na twardo zbyt długo gotowane, bo już siniejące, w sosie TADAM musztardowym!!!
Nic dodać, nic ująć- dajcie upust swej wyobraźni, warto!
Nie jestem zwykłą matką zwykłego chorego dziecka.
Po pierwsze: dziecko jest niezwykłe, gdyż czasami tęskni za tym miejscem (!), ma chwile słabości, ale znacznie częściej do zabiegowego wchodzi z uśmiechem- serio!
Po drugie: matka jest niezwykła, gdyż nie rozpieszcza, choć przytula, każe lekcje przepisywać i lekturę czytać, ale też na lenia pozwala czasami!
Inne matki patrzą dziwnie, jestem przyzwyczajona, od pierwszej klasy SP i pobytów w szpitalu tak patrzą, bo jestem wymagająca i pilnuję, żeby nie miała zaległości. Pomyślicie, że to normalne, że tak każda z Was by postępowała. Teoria swoje, praktyka swoje.
Po wielu latach bujania się po polskich szpitalach, wiem, że nie można zatracić się, trzeba w miarę normalnie funkcjonować, traktować chore dziecko na równi z innymi, zdrowymi dziećmi wychowując, każąc, nagradzając. Oczywiście zdaję sobie sprawę z pewnych ograniczeń, ale na tyle na ile mogę, to wymagam. I wiecie co, dzięki temu córka jest wytrwała, odważna, uśmiechnięta, choć pewnie wolałaby na youtubie posiedzieć niż nad gegrą, czy fizą. Jak ja ją dobrze rozumiem...

Jestem dumną matką, kiedy widzę moje dzieci. Czuję, że wykonałam kawał dobrej roboty. Każda, choć charakterna, to mądra, myśląca, rozwijająca talenty młoda osoba.

No, to lecę po ten makaron!

czwartek, 28 stycznia 2016

Wystawione oceny.

Koniec semestru. Ocenianie półroczne zakończone.
Już kiedyś pisałam, że siostry, a jakby każda z innego gniazda. Każda ma inne ambicje, pasje, podejście do zdobywania wiedzy. Na szczęście żadna nie jest kujonem w złym tego słowa znaczeniu, tzn. nie płacze przez ocenę, nie wymusza na nauczycielach, nie jest nielubiana. I think so.

I tak najstarsza, ma lekkie podejście do ocen. Jest w gimnazjum. Oceny poleciały w dół. Jeszcze rok temu miałabym z tym problem. Zależało mi, żeby jednak oceny były co najmniej dobre. Przewartościowałam to, kiedy stresowała się tym, szkołą ogólnie. Dalej się stresuje, ale ocenami już nie. Wiele rozmów temu towarzyszyło. Że można poprawić, że ocena to nie wszystko, że trzeba się uczyć, ale nie dla ocen, itp. No wszystko fajnie, ale kiedy mówi mi: Mamo, wiesz jak się strasznie cieszę! Dostałam tróję z chemii! No to ja mam zong. Mówię: No, ok, ale czy nie można spróbować lepiej, na czwórkę na przykład? Dziecko: Przecież trójka to dobra ocena, sama mówiłaś. No i mam co chciałam...

Córka średnia, to zamieniona w szpitalu chyba została. Czwarta klasa. Średnia powyżej 5. Zdyscyplinowana, ambitna, dąży do swoich ustalonych celów. Nie wiem, kiedy ona ma czas na naukę, bo 3 razy tygodniu ma 8 godzin tańca w sumie, dodatkowy angielski i jeszcze zajęcia wokalne! Córko, szacun!

No, moje trzecie dziewczę to charakterne jest! Ma ocenę opisową, bo to dopiero druga klasa. A tam, między innymi: Często, głośno wyraża swoje negatywne emocje, jest kłótliwa i nieustępliwa. (Z tą kłótliwą to bym polemizowała, ale to subiektywna ocena pani nauczycielki jest!) Lubi przewodzić w grupie. (!) Często nie ćwiczy na wf, choć jest niezwykle sprawna i gibka. (Bo jej się nie chciało, a pani sobie na to pozwalała. Ja sobie radzę w domu, pani powinna w szkole, czyż nie?)

No i tak sytuacja na pierwszy semestr się przedstawia.
Ja często wspominam swoją szkołę, kolegów, nauczycieli i potwierdza się, że OCENY nie mają absolutnie żadnego znaczenia! (Chyba, że ktoś na medycynę startuje, czy też inne prawo, to kierunkowe pewnie istotne! Ale moim babom do studiów jeszcze daaaaaleko!)

wtorek, 12 stycznia 2016

Gorzko-gorzki.

Ubezwłasnowolniona. Tak się czuję. Tak mam. Dziś to nazwałam.
Nie mam na to wpływu, bo wolności pełnej nie ma żaden rodzic, a rodzic dziecka przewlekle chorego, czy jak zwał tak zwał, nie ma wolności wcale.
Każdy rodzic przy zdrowych zmysłach, nie będzie już prowadził takiego trybu życia jak przed pojawieniem się ba...ups, pociech. Nie znaczy to jednak, że nie można marzyć i dążyć do ich spełnienia. Nawet można pasje realizować i być zwyczajnie szczęśliwym. Serio.
Ubezwłasnowolniona, czyli uwięziona, zależna od kogoś, czegoś. Ja podwójnie, bo jako matka i jako matka chorej córki. Zależna jestem od jej choroby, która przybiera różne formy, raz łagodne, raz bólowe, raz senne. Od wizyt u lekarzy, od terminów pobytów w szpitalach, od badań. Całe życie kręci się wokół niej (choroby). I to mnie wkurza. Najgorsze, że przez to wkurzam się też na Hanię. Wiem, jestem przypadkiem do terapii. Na szczęście jestem rodzicem z refleksją i gdy mój poziom złości osiąga zawyżony poziom, zawsze potem przepraszam Hanię i tłumaczę jej, że to nie na nią się wściekam, tylko na tą paskudę, która się w niej zagnieździła.
Ech.
Najgorsze uczucie, które temu wszystkiemu towarzyszy, to niemoc, bezsilność. Czasami nie jestem w stanie ukoić jej bólu. To mnie wkurza najbardziej! Dlaczego nie ma lekarstwa na stres, na nerwobóle, na życie, na szkołę, na głupie koleżanki w wieku nastoletnim, na wzrost, na strach? Paracetamol nie ze wszystkim sobie radzi, niestety.
A do tej całej chorej sytuacji muszę być dzielna, obeznana biegle w medycynie, spokojna, radosna, uśmiechnięta, stanowcza, wymagająca, i takie tam, jak każdy. Tylko, że czasami jest mi cholernie ciężko być dzielną i uśmiechniętą. Gdy dzwoni ze szkoły i skarży się na ból. Ból, który zna, czyli "nie panikujemy", jak mam ją uspokoić, koić przez telefon? Muszę stanowczo! Dasz radę, mówię, oddychaj, zaraz Ci przejdzie, nie panikuj, będzie dobrze, weź ibuprom! Matka roku, kurde... Wiem, że inna matka pojechałaby po dziecko, zabrałaby ze szkoły do lekarza. Ale ja nie czuję się złą matką, myślę, że może otoczenie, zwłaszcza szkolne może tak mnie postrzegać. Nie wiedzą jednak, że już gnałam z Hanią, która butów nie zdążyła ubrać, w skarpetach ją wiozłam do lekarza, do szpitala, i wielokrotnie potwierdzali, że to nerwobóle. Cholerne nerwobóle! Stres pieprzony!
Sama pamiętam, gdy miałam 12 lat przeżywałam stresy tak jak ona. Tyle, że Hania ma chore serce... Jak tłumaczyć jej, że na prawdziwą przyjaźń przyjdzie czas, gdy przebywa pośród dziewczyn, które między sobą się przyjaźnią, na miłość tym bardziej? Jak niwelować stres szkolny? Robię co mogę, w tym moim osobistym więzieniu.
Na szczęście jest coś, co daje jej pełne szczęście, radość! To muzyka, jej muzyka, śpiew, ludzie z którymi wspólnie realizuje tę pasję. Cieszy mnie to, bo wtedy zapomina o chorobie i daje czadu! Moja Gwiazda!
Najjaśniejsza ze wszystkich, gdy błyszczy na scenie!


Mam jedno marzenie. Tak na nowy rok.
Być więźniem miłości w zdrowej rodzinie.
...

piątek, 11 grudnia 2015

Nauczyciel.

Jako dziecko miałam kilku takich (jak w temacie), których nie lubiłam. Przypuszczam, że dzisiejsze dzieci mają podobnie. Od dorosłych słyszałam, że nie można pani nie lubić,  nie można źle o niej mówić, itp. Z perspektywy dorosłego, no i także z trochę innych czasów oraz z większej świadomości bycia rodzicem słuchającym, rozmawiającym, a nie tylko: "dzieci i ryby głosu nie mają" współczuję moim dzieciom niektórych edukatorów.
Wszak to ludzie tacy sami jak my. Z problemami, humorami, bólem głowy, peemesem. Ja jednak wymagam od nich trochę więcej, niż od zwykłego Kowalskiego. Kowalski nie przekazuje im prawdy o życiu, świecie, historii, religii. Zatem chcę wymagać. Chcę, bo to, czy wymagam to już inna strona medalu.
Parę dni temu odebrałam telefon. Wychowawczyni jednej z trzech. Dzień dobry. Chciałam powiedzieć, że pani córka przeszkadza NAM w lekcji. Już od dwóch tygodniu jest nieznośna. Proszę z nią porozmawiać. Do widzenia.
...pomyślałam, może oddzwonię i powiem: Dzień dobry. Dzisiaj fatalnie się czuję. Nic mi nie wychodzi. Wkurzają mnie kierowcy na drodze. Zupę znowu przesoliłam. Proszę mi pomóc! Do widzenia.
Nosz, jak se babo nie radzisz w pracy, to może czas na emeryturę?!
Kto zna me dzieci, to wie, że może i nie są aniołami, ale do ustawienia są bezsprzecznie. Wiadomo, że każda ma swoje za uszami, nie przeczę, ale na każdą jest sposób!
I co, ja biedna matka mam z tym fantem zrobić? Oczywiście zrugałam dziewczę w domu, obiecała się poprawić. Codziennie pytam: Jak tam? Byłaś grzeczna? A ona: Starałam się. Jak to się starałaś? Nie masz się starać, tylko BYĆ grzeczną! Mamo, ale ja z tą panią nie mogę...
I co?
.
.
.
Dziecko nie jest z tych, co bardzo się przejmuje. Czasami ma smuteczki, ale szybko mijają. Kiedyś po szkole łamiącym się głosem powiedziała mi, że pani powiedziała do niej, że jest p a s k u d n a! Aż mnie w sercu zakuło...

W przyszłym tygodniu wywiadówka. Nie lubię się kłócić, ale to chyba już przegięcie, nie? Czas porozmawiać z panią.

wtorek, 1 grudnia 2015

Życzenia lepszego dnia.

Dziś refleksyjnie. Nic nowego nie odkryję. Chyba nastrój grudniowy mi się udziela.
Dobro.
Dobro wraca. Oprócz fundamentalnych zasad dobra, dzisiejsze widzę w kompromisie, altruizmie, wybaczaniu, uśmiechu i w wielu innych sytuacjach oczywiście. Warto nagiąć swoje ego i się schylić, znaleźć trochę czasu na rozmowę z drugim człowiekiem, poprzytulanie się z dzieckiem, zrozumienie problemów nastolatki. Warto także (choć dla mnie to trudne) uśmiechem zareagować na niemiłą panią w sklepie, na korek, na kierowców, na kolejkę, na wiatr, na deszcz, na katar.
Kompromis to klucz do sukcesu udanego związku. Mam to przetestowane! Z mężem, ale też z przyjaciółkami z którymi mieszkałam w jednym pokoju akademickim- nie było łatwo! Ale przyjaźnimy się do dziś, a z mężem jestem przeszczęśliwa. Wystarczy nie upierać się przy swoim zdaniu, i już, żyje się lepiej.
Każdy zmaga się ze swoim egoizmem, ze swoimi potrzebami, pragnieniami, marzeniami. Pewnie, że to ważne, ba, sądzę nawet, że bez tego nie umielibyśmy zrozumieć innych. I oto chodzi, zrozumieć innych, zagłębić się w ich potrzeby, dać im coś od siebie, a nie tylko żądać dla siebie. Altruizmu nauczyły mnie moje dzieci, bo któż inny jest na świecie najważniejszy! Dzięki nim staram się patrzeć na innych, rozumieć innych, choć to, jak dotychczas jest najtrudniejsza forma dobra.
A najwyższy level w życiu, to nie oceniać! Do tego dążę! Życzcie mi tego zatem!