wtorek, 24 listopada 2015

Oranżada, pasztet czy co?

W moim codziennym zabieganym, a raczej zajeżdżącym życiu są takie chwile, kiedy los każe mi stanąć. STOP! Jak znak przed torami. STOP! Zachowaj ostrożność!
Staram się być czujna, choć daleka jestem od panikary, bo już wiele mam za sobą i nauczyłam się panować nad trudnymi sytuacjami.
Kiedy mój najstarszy wypiek, zadzwonił wczoraj z angielskiego, że boli ją brzuch, to uspokajałam ją przez telefon. Że zaraz przejdzie, że to na pewno przez oranżadę, że tak się zdarza i że zaraz przejdzie. Taka mantra ku zdrowotności!
No, nie przeszło... Jechałam po pierwszym śniegu, spiesząc na ratunek dzieciu memu! W aucie z workiem na kolanach szczęśliwie dojechałyśmy do domu.
Smec(k)ty nie było, był węgiel, dobre i to- pomyślałam i zaaplikowałam.
Nastąpił zwrot, węgiel był na wolności!
Drugi znany mi sposób- gorzka herbata! 5 łyżeczek weszło, chwila kolejne 5 łyżeczek...
Herbata też zapragnęła wolności!
Siet! Jeszcze wygazowana pepsi! Przypomniało mi się!
Siet! Mieszkam na zadupiu, gdzie po pepsi trzeba 5 km jechać! Siet! Siet! Siet!
Na szczęście ojciec, właściciel tej domowej piekarni był w domu, to wyruszył po ostatnią deskę ratunku- pepsi! Dodam, że najbliższa apteka ok. 30 km od domu, więc o smekcie mogliśmy pomarzyć!
Niestety nic nie pomagało! Wszystko chciało wolności!
I wtedy, kiedy ta bida tak leżała i cierpiała, poczułam niezwykłe uczucie.
Uczucie charakterystyczne chyba tylko dla matek, w imieniu ojców się nie wypowiem, bo nigdy tego nie odczuję. Uczucie wszechogarniającej mnie miłości. Miłości pełnej, takiej, dla której w jednej chwili mogłabym umrzeć! Zrobiłabym wszystko, żeby dziecku memu ulżyć, oddałabym cały świat za to, w tej danej chwili!
Spałam z nią, wpół zgięta, czujnie.
Ranek przyniósł ukojenie, bo i lepsze samopoczucie.
Dzieci! Tyle skrajnych emocji! Jak w najlepszym thrillerze ;)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz