piątek, 16 października 2015

Słodko gorzki.

Jak to jest? Te same składniki, tak samo się robi za każdym razem, ta sama forma, a zawsze wychodzą inne? Nie ciasto, bo to akurat zawsze babce się udaje i bez zakalca. Te najsłodsze, najpiękniejsze, wyrośnięte babeczki nie wyszły idealne.
Dwie, te bardziej czerstwe są smaczne, słodkie, każda z jakąś przyprawą. Najbardziej czerstwa dźwiękiem okraszona, ta świeższa tańcem z kolei, a trzecia???
Hmm...trzeci muffin nieokiełzany wyrósł, z formy się wylał. W smaku słodko kwaśny, czasami słodko gorzki. Posypany pośpiechem, zabawą, wyobraźnią, butnością, sprytem, lekcyjnym olewatorstwem, miłością do kotów, brudzeniem ciuchów po pierwszej godzinie ich noszenia, mówieniem "dzień dobry" każdemu napotkanemu sucharowi, ciachu też, walecznością.
W smaku słodycz, taka rozlewająca się po całym podniebieniu, delikatnie, aż do serca przez żołądek powoduje, że mięknę i ze starej drożdżowej baby przeistaczam się w maślaną polaną lukrem jeszcze ciepłą babkę świąteczną. Muffina wtedy skubię pomału, żeby słodycz mnie okalała, tak podskubuję, po okruszku.
Wystarczy jednak, że nagle rozgryzę źle rozmieszaną sodę, (bynajmniej nie jest to smak gorzkiej czekolady!) czuję wtedy jakbym całą szklankę dziegciu łyknęła, a wiadomo, że jedynie łyżka tej smoły dawnej całą beczkę miodu zepsuje.
Zamieniona w zepsutą beczkę miodu, a to cenny specyfik, próbuję naprawić, to, co przy pieczeniu i studzeniu zepsułam.
Trafiam na mur, ciasto nie reaguje, nie poddaje się moich ugniotom, dosypywaniu cukru, wałkowaniu, formowaniu na nowo. Nic.
Czekam.
Na nowy dzień.
Na siebie, maślaną, pachnącą słodyczą.
Nie tęsknię za gorzkim smakiem.
Starą zeschniętą drożdżową babą też.
.
.
.
Zrobię z tych wierzbowych gruszek dżem. Nie bójcie się. Dziegciu nie dodam. I hope.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz